środa, 3 marca 2010

Pani Kałuży by Keczup

Wiosna to tylko taka skondensowana efemeryda. Ginie bez huku petard jak jętka jednodniówka, która żyje nie dłużej niż jeden dzień. Tuż za nią maszeruje żar letniej kanikuły. Przeczuwamy rychły koniec mrozu, choć nie dowierzamy jeszcze ale ryzykując patrzymy bystro w mglistą przyszłość jak pijany optymista. Uśmiechamy się na samą myśl o zimnym piwie w parku na ławce późnym czerwcowym popołudniem. Zza ogromnych płat szarych, skundlonych chmur przedziera się nieśmiało blade słońce. Zabici dechami zapomnieliśmy jak bardzo potrafi razić w oczy, więc mrużymy powieki wykrzywiając twarz w grymasie jak Peja.
Uśmiechamy się i czujemy przyjemność. Robimy sobie dobrze.
Dziś rano na ulicy widziałem Panią Kałuży. Leżała naga z wielkim afro na głowie i karmiła Wielką Rybę.

Brak komentarzy:

Szukaj na tym blogu

Obserwatorzy